niedziela, 21 października 2012

Narodowy zam(o)knięty


Najważniejsze mecze międzypaństwowe powinno się rozgrywać tam, gdzie warunki do tego są najlepsze, żeby zapewnić komfort i bezpieczeństwo zawodnikom i jakość widowiska kibicom. Kiedyś jedyny przyzwoity stadion był w Chorzowie – więc tam się grało, a świat się nie zawalił i nawet sukcesy były. Odkąd postawiono Narodowy w Warszawie sytuacja się zmieniła. Wszak to stolica – tam reprezentacja musi grać! Nieważne, że mamy po Euro cztery piękne nowe stadiony – i tak się jakoś składa, że trzy z nich, regularnie użytkowane przez ligowe drużyny mają całkiem przyzwoite murawy. Na prestiżowy mecz z Anglią wybrano oczywiście warszawski, na którym trawy nie było w ogóle… Za duże pieniądze położono w ostatniej chwili, na to jedno spotkanie, jakąś jej namiastkę – cienką, nierówną, niestabilną i jak się okazało kompletnie nieodporną na deszcz. Efekty znamy… A we Wrocławiu, przy identycznej pogodzie rozegrano mecz Brazylia-Japonia i jakoś nie było słychać, żeby ktoś się utopił…

Jedyna wyższość stadionu Narodowego wynika z istnienia rozkładanego dachu. Pewnie jeszcze długo będą trwały dyskusje kto i kiedy powinien był go uruchomić. Ale jak na razie, to wszystko wskazuje, że jest to raczej parasolka przeciwsłoneczna niż ochrona przed deszczem. A deszcz był ulewny, ale też nie było to jakieś oberwanie chmury. Przy porządnym drenażu boiska tematu dachu w ogóle by nie było…

I tak zgotowano nam wielką kąpiel w Basenie Narodowym. Dla organizatorów przedmiot wstydu, dla obu drużyn poważny kłopot, dla kibiców na stadionie powód do żalów i złości. Tym bardziej, że ci wszyscy ludzie, którzy zapłacili niemałe pieniądze za bilety i niejednokrotnie przyjechali z daleka zostali potraktowani jak nieistotny, kilkudziesięciotysięczny dodatek do imprezy. Nieuniknioną decyzję o przełożeniu spotkania odwlekano w nieskończoność. Na pół godziny przed wyznaczonym terminem, kiedy polscy zawodnicy wyszli na rozgrzewkę (Anglicy, poza bramkarzami nawet się nie pojawili) można było oglądać przybierające kałuże, fontanny wody tryskające spod nóg, pływające piłki i rozbawionego Damiena Perquisa, sugerującego kolegom, że tutaj można najwyżej żabką… Chociaż, kto go tam wie – może chodziło mu o to, że rano będzie mógł tu tych żab na śniadanie nałapać… Na jedno wychodzi – było wiadomo, że na grę nie ma szans. O 21 sędzia chwilę nogi pomoczył i … zapowiedziano kolejną kontrolę stanu boiska na 21:45. O oznaczonym terminie cena się powtórzyła... i cisza. Na podglądzie angielskich komentatorów widać było, jak drużyna gości zmierza do autokaru. O kibicach na trybunach zapomniano… może liczono, że sami się domyślą i sobie pójdą.






Ale w każdej stracie jest podobno nieodkryty zysk. Oto mój – jeden mecz, a dwa stadiony. Otwarty w deszczu i zamknięty w słońcu. Wbrew logice, ale z korzyścią dla estetyki.







Warszawa - Stadion Narodowy im. Kazimierza Górskiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...