wtorek, 20 marca 2012
Wybierz lepiej trawę
Szukałam w weekend wiosny… Ciepło, nawet bardzo, słońce wręcz oślepia, ptaki świergoczą, czasem coś kwitnie nieśmiało. Ale jakoś nie pachnie… brakuje mi woni mokrej ziemi i młodej trawy. Już powinna być - kiełkować, odbijać, piąć się w górę, łapać światło, zielenieć. Barwić świat na najpiękniejszy z kolorów i tłoczyć w powietrze tlen i zapach chlorofilu. Przypominać o poszumie i obiecywać miękkość.
A tu nic – sztywne poszarzałe badyle, jak po miesiącu suszy w upalne lato. Jakieś chwasty rosną – a jej nie widać…To pewnie wina tej krótkiej, ale mroźnej i bezśnieżnej zimy – pozbawiona białego opatulenia nie przetrwała. Musi się odrodzić z głębi – a na to trzeba czasu, ciepła i wilgoci.
Więc wspominam. Tą miejską, równo przyciętą. A zwłaszcza tą swobodną - wybujałą, kwitnącą i kłoszącą się w cieniu drzew i pod błękitnym niebem gdzieś na szczytach. I powodującą… że oczy swędzą i z nosa cieknie. Ale to nie jej wada – tylko moja.
Nasłuchuję, czy już rośnie…
A tytuł znów sobie ukradłam... tak jakoś wyszło ;)
Wrocław, Bieszczady
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz